sobota, maja 15, 2010

wycieczki w przeszłość


Gdy umarła Susa byłam przekonana, że nigdy w życiu nie będę chciała mieć już psa. Ból po jej odejściu był ogromny. Do dziś odczuwam smutek i żal, że jej już nie ma - w końcu to była moja najwierniejsza przyjaciółka. Niemniej, po pół roku zaczęłam zaczepiać dosłownie wszystkie psy na ulicy. A jak już zobaczyłam gdzieś cockera, dostawałam spazmów.
Wracaliśmy z Woodstocku w roku 2006, jakoś na początku sierpnia. Zahaczyliśmy o podwarszawską miejscowość i wyszliśmy z mieszkania pełnego cockerów z małą, która była najbardziej żywiołowa, kręciła się jak bączek, wszędzie było jej pełno. On stwierdził, że będzie zupełnym przeciwieństwem Susy :))) Ruchliwa kluska, wszędobylska, ciekawska, tchórz trochę, ale brnie dalej. Kluska mieściła się w moich dłoniach. Jej data urodzenia 28.06.2006. Tak trafiła do naszego wynajętego mieszkania. W ciągu następnych dni trzeba było zrobić rewolucję - obłożyć podłogi tekturą, folią, gazetami, zakupić sprzęty (miski, szelki, posłanko itd.). Trzeba było sobie przypomnieć wszystkie zasady - szczepienia, karmienie itd.




Miałam wtedy wakacje i mogłam się adoptowanym dzieckiem zająć i spędzać z nią całe dnie. Gdzie ja, tam i ona. O spacerach nie było mowy, bo dziecko za małe, więc rozwijałyśmy umiejętności łowieckie w domu - pierwsze łapanie piłki, walka z pluszowym konikiem, pogoń za sznurkiem. Wspominam to z sentymentem. Była bardzo dzielna i od początku miała charakterek. Nie odzywała się wcale - ani nie piszczała, ani nie szczekała.
 Nawet się zastanawiałam, co jest nie tak.










Odezwała się dopiero po 2 miesiącach - myślałam, że umrę patrząc na małą sukę stroszącą się, z łobuzersko podniesioną brwią, wydającą z siebie jakiś nieokreślony pisk. Jednakże po roku szczekała już jak stary pies - i to bardzo duży. Do dziś brzmi jak ostry brytan :))




Brak komentarzy: