środa, maja 26, 2010

łysa



Zostałam ogolona jak owca. Jestem łysa. Na początku się trochę wstydziłam, ale potem okazało się, że jest chłodniej i łatwiej się biega. Nie męczę się już pod pancerzem grubego futra. I jestem chudsza o połowę :)) Moje sąsiadki przestaną mi dogryzać, że widać po mnie moje upodobania. Moi państwo starsi uważają, że wyglądam jak szczeniak i mnie rozpieszczają. Nie muszę szorować łap po każdym spacerze. A po deszczu wystarczy, gdy wytrą mnie w ręcznik i nie muszę się kłócić z tą obrzydliwą suszarą. Same plusy. Moja pani się trochę martwi, że jak trafi na jakiegoś ortodoxa rasy, to nas zlinczują. Jakby nie było innych problemów na świecie! Gdyby moje życie zależało od ortodoxów, to pewnie by mnie uśpili tuż po urodzeniu, bo nie mamy z rodzeństwem rodowodów. A tak, żyjemy sobie bardzo dobrze, wśród kochających nas ludzi, nie przeszkadzamy nikomu.

wtorek, maja 18, 2010

kocham jeść



Nazywam się Gaya i kocham jeść.

Ludzie też kochają jeść, ale albo wolą się do tego nie przyznawać i twierdzić, że ich wypurchliło z niewiadomych powodów, albo zasuszają się nie jedząc nic, odmawiając swoim naturalnym instynktom prawa głosu. Ulegają rozmaitym modom - jedzą tylko zielone, rezygnują ze świnki, wymyślają kanapki bez chleba. Ja uważam, że w życiu należy mieć jakieś przyjemności. Dla mnie liczą się: sen, spacer i jedzenie. Gdy się wyśpię, wychodzę na spacerek, biorę piłkę i świetnie się bawię a potem wracam do domu i jem śniadanie, po czym idę spać.
W zasadzie mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że moje życie to w sumie same przyjemności. I tak powinno być, czyż nie?


sobota, maja 15, 2010

wycieczki w przeszłość


Gdy umarła Susa byłam przekonana, że nigdy w życiu nie będę chciała mieć już psa. Ból po jej odejściu był ogromny. Do dziś odczuwam smutek i żal, że jej już nie ma - w końcu to była moja najwierniejsza przyjaciółka. Niemniej, po pół roku zaczęłam zaczepiać dosłownie wszystkie psy na ulicy. A jak już zobaczyłam gdzieś cockera, dostawałam spazmów.
Wracaliśmy z Woodstocku w roku 2006, jakoś na początku sierpnia. Zahaczyliśmy o podwarszawską miejscowość i wyszliśmy z mieszkania pełnego cockerów z małą, która była najbardziej żywiołowa, kręciła się jak bączek, wszędzie było jej pełno. On stwierdził, że będzie zupełnym przeciwieństwem Susy :))) Ruchliwa kluska, wszędobylska, ciekawska, tchórz trochę, ale brnie dalej. Kluska mieściła się w moich dłoniach. Jej data urodzenia 28.06.2006. Tak trafiła do naszego wynajętego mieszkania. W ciągu następnych dni trzeba było zrobić rewolucję - obłożyć podłogi tekturą, folią, gazetami, zakupić sprzęty (miski, szelki, posłanko itd.). Trzeba było sobie przypomnieć wszystkie zasady - szczepienia, karmienie itd.




Miałam wtedy wakacje i mogłam się adoptowanym dzieckiem zająć i spędzać z nią całe dnie. Gdzie ja, tam i ona. O spacerach nie było mowy, bo dziecko za małe, więc rozwijałyśmy umiejętności łowieckie w domu - pierwsze łapanie piłki, walka z pluszowym konikiem, pogoń za sznurkiem. Wspominam to z sentymentem. Była bardzo dzielna i od początku miała charakterek. Nie odzywała się wcale - ani nie piszczała, ani nie szczekała.
 Nawet się zastanawiałam, co jest nie tak.










Odezwała się dopiero po 2 miesiącach - myślałam, że umrę patrząc na małą sukę stroszącą się, z łobuzersko podniesioną brwią, wydającą z siebie jakiś nieokreślony pisk. Jednakże po roku szczekała już jak stary pies - i to bardzo duży. Do dziś brzmi jak ostry brytan :))